Kiedy kilka lat temu rozpoczęłam kurs lidera działań społecznych przy Fundacji Szczęśliwe Dzieciństwo, byłam rozczarowana, że głównym elementem naszej nauki była organizacja kwest w sklepach. Organizacja organizacją, to zawsze jakaś aktywność, planowanie działań, przygotowanie… Gorzej, że trzeba było stać i żebrać. Trudne dla mnie to było zwłaszcza z tego względu, że oto proszę ludzi o kasę, NIC im w zamian nie oferując. Dlaczego więc mieliby wspomóc właśnie tę Fundację?
Potrzebowałam trochę czasu, by się przełamać i przekonać. W pierwszej kolejności, poznając Fundację, zobaczyłam, że naprawdę robi dobrą robotę. Mogłam (mogę, bo czasem wciąż kwestuję) więc z czystym sumieniem zachęcać ludzi do wsparcia wartościowego dzieła. Drugim czynnikiem mojego przełamania się było natomiast uświadomienie sobie, ile tak naprawdę płynie korzyści z kwestowania -- i to dla wszystkich zaangażowanych stron.
Dla wolontariuszy jest to możliwość, by zrobić coś dobrego, nie posiadając szczególnych umiejętności. Wszystko, co trzeba, to kilka godzin wolnego czasu. Przydaje się też uśmiech, ale nie jest koniecznością (dla niektórych byłby to wymóg nie do przełknięcia). Jest to też okazja do obserwacji ludzi i ich reakcji. Czasem bywają nieprzyjemne momenty, ale w większości doświadcza się ludzkiej dobroci i życzliwości. Dla mnie ciekawe jest zgadywanie “czy ta osoba wrzuci coś, czy nie” -- jest to wspaniała sposobność do przekonania się, że pozory mylą :) Oczywiście, kwestowanie wymaga też pewnego męstwa. Ja np. wciąż nie potrafię zagadać, zaczepić z prośbą o datek: ograniczam się do stania z puszką, uśmiechania się i życzenia dobrego dnia. Może kiedyś jednak się odważę i wyjdę ze swojej strefy komfortu…
Dla organizacji kwestowanie nie jest tylko elementem fundraisingu. Jest to cel pierwszy i najbardziej bezpośredni, ale tak naprawdę kwesty są mniej opłacalne niż niejedna inna akcja. “Obstawienie” jednego większego sklepu wymaga zaangażowania kilkudziesięciu wolontariuszy (zakładając, że nikt nie będzie stał więcej niż 1 turę -- choć w FSD spotkałam i takich supermanów, co decydowały się na 3 tury, czyli 9 godzin!), samochodu do przewiezienia materiałów kwestowych, a do tego przygotowania przed kwestą, m.in. zarejestrowania zbiórki publicznej. To musi być zawsze. A jakie będą owoce, ile przyniesie konkretna zbiórka -- tego się nie przewidzi, bo wpływa na to wiele czynników. Obecność wolontariuszy przynosi jednak dodatkową korzyść: promocja. Koszulki, identyfikatory, rozdawane zakładki czy ulotki -- to wszystko czyni organizację rozpoznawalną. W przypadku FSD jest też tak, że część wolontariuszy to są studenci Akademii Młodzieżowej, czyli podopieczni Fundacji, którzy mogą jak nikt inny opowiedzieć, dlaczego warto to dzieło wesprzeć.
Pożytek dla darczyńców jest może mniej oczywisty, ale znaczący, także duchowo. Po pierwsze, jest to okazja do dobrego uczynku naprawdę małym kosztem: oddać resztę po zakupach, wygrzebać zalegające żółte, a czasem poczęstować wolontariuszy batonikiem (zdarza się -- i cenimy to!). Po drugie, jest to ćwiczenie cnoty solidarności, gdyż cnota wzrasta z każdym zgodnym z nią uczynkiem. Po trzecie, jest to forma wsparcia jednocześnie “bezpiecznego” (zarejestrowana organizacja, potwierdzona zbiórka, możliwość sprawdzenia, na co idą uzyskane środki) i bezpośredniego, poprzez kontakt z konkretną osobą. Po czwarte, dla rodziców jest to okazja do zachęcania dzieci do podzielenia się z innymi. Wrzucenie grosika do puszki dla niektórych jest frajdą! Mnie zaś osobiście bardzo podnosi na duchu widok dziewczynek i chłopaków, którzy będąc na zakupach bez dorosłych, są zdolni do tego, by wesprzeć kwestę.
Na koniec chciałabym jeszcze odpowiedzieć na pewien zarzut, który od czasu do czasu się pojawia, a który początkowo mnie samej wydawał się słuszny: że jest to żebranina zamiast zrobienia jakiejś konkretnej roboty. No więc, niezupełnie. Kwestowanie nie jest głównym zajęciem żadnego z wolontariuszy. Mają oni swoje inne obowiązki: szkołę, studia, pracę, rodziny, dodatkowe zaangażowania. Wykrajają jednak ze swojego wolnego czasu te kilka godzin, by stanąć na kweście. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto wystoi 3 godziny w jednym miejscu, nie skarżąć się na ból pleców, na ludzką obojętność i “marnowany” czas (bo czasem trochę się człowiek nastoi, zanim w puszce zabrzęczy), kto potrafi ze spokojem przyjąć nieprzychylne komentarze (które niestety czasem się zdarzają) -- a to wszystko bez pewności, że zbiórka będzie “skuteczna”. A iluż z nas w swojej “prawdziwej pracy” ma okresy przestoju i nic nie robienia? Czy i my nie dostajemy wtedy swojej zapłaty po prostu za to, że jesteśmy na miejscu?...
Nie jest to wpis sponsorowany :) Opisuję doświadczenia z FSD, bo właśnie tam sama się angażuję. Jeśliby ktoś się zainteresował właśnie tą Fundacją i chciał w jakiś sposób ją wesprzeć (np. stając na kweście), to zapraszam na stronę FSD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz