Przecież wiem, że będzie dobrze. Wiem, ze Bóg prowadzi droga najlepszą... Choć nierzadko denerwują mnie fragmenty z Biblii o "prostych ścieżkach", którymi Pan prowadzi. Bo "prosta" nie oznacza "krótka", "bez zakrętów", "bez przeszkód". Prosta, czyli taka, która wiedzie wprost do celu... Co zaś jest celem? Niebo... Podstawowym, głównym i jedynym naprawdę liczącym się. Przecież "potrzeba tylko jednego".
Boję się bardzo. A przecież wiem, że nie przychodzi na człowieka nic większego, niż on może znieść. I że gdy przyjdzie czas na jakąś trudną decyzję, to wtedy będę na nią gotowa. Bóg nigdy nie opuszcza ani nie wymaga więcej, niż mogę Mu w tym momencie dać.
"Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca". Tylko czego tak naprawdę chcę? Jakie są te moje pragnienia? On, który mnie stworzył i zna "moją istotę", wie najlepiej. I wierzę, że właśnie te pragnienia spełni, te najgłębsze i najprawdziwsze. Tylko jakże ja się boję, że okłamywałam się przez życie co do swoich pragnień... I jak przykro to odkrywać. Przychodzi pytanie: czy nie dało się łatwiej? Czy ta prosta ścieżka nie mogła być prościejsza?
Niektórzy znajomi uważają, że jestem życiowo nieogarnięta. Zgaduję, że chodzi im choćby o to, że nie szukam pracy... Nie mam takiej potrzeby i może nigdy nie będę miała. Nie muszę się przejmować napisaniem CV. Wierzę też doświadczeniu Reginy Brett, że "Bóg zawsze znajdzie ci pracę".
Chyba dla części ludzi wyglądam jako wyznawczyni kwietyzmu. Na pytania o przyszłość nierzadko odpowiadam, że "nie wiem, ale On [kciuk w górę] wie". Bo naprawdę w to wierzę... O wiele gorzej z zaufaniem Mu. Boję się Jego woli. Przekonuję innych, że Bóg jest dobry, ale tak trudno mi samej w to wierzyć...
Czuję się, jakbym przechodziła próbę Abrahama. Ale on nie wiedział, ŻE to jest tylko próba... Ja nie wiem, CZY to jest próba. Wiem, że powinnam zdobyć się na zaufanie. Jedyna rzecz, która naprawdę się liczy, to oddanie Mu. We wszystkich sprawach, w każdej życiowej sytuacji, pomimo niezrozumienia ze strony innych. Tak, "troszcz się Ty" to piękne słowa. Chcę wprowadzić je w życie. Wiem, że bez totalnego zaufania do Boga nie będę umiała podjąć żadnej poważnej funkcji. Zawsze będę wątpić, czy zrobiłam dobry wybór. Zawsze będę miała niepokój, że zrobiłam za mało. Zgryzie mnie zazdrość i lęk.
Nie wiem, co mnie czeka, choć wiem, co postanowiłam. Jak to się dalej potoczy? Wędruję pomiędzy nadzieją i rozpaczą. We łzach znajduję pocieszenie. Czasem zaś śmieję się z siebie i ze swoich lęków. Przecież wierzę... Przecież naprawdę wierzę. Ale czy może wiara być prawdziwa bez nadziei?...
***
Oto oznaka miłości bliźniego: sprawić, aby mógł on pokochać swoją Najświętszą Matkę i przez Nią odnalazł jedyną Drogę, Prawdę i Życie -- Jezusa Chrystusa. W porównaniu z tym głównym zadaniem życiowym wszystkie inne okoliczności są drugorzędne. Krótkie czy długie życie, powołanie do kapłaństwa lub życia zakonnego albo małżeństwo, życie aktywne bądź kontemplacyjne, biedne czy bogate, publiczne czy ukryte, w kraju czy zagranicą... Z pewnością Bóg poprzez Maryję pozwoli nam rozpoznać szczegółowe powołanie, jeśli tylko nie zapomnimy o naszym powołaniu najistotniejszym, głównym celu naszego życia.
ks. K. Stehlin FSSPX. "Gwiazda przewodnia czasów ostatecznych". Warszawa: "Te Deum" 2016, s. 74.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz