Dopiero zaczęłam wędrówkę w stronę Koliby, jak za chwilę przeszkoda – strumyk niedający się przejść suchą stopą. Wracam trochę, szukam innych możliwości. Obok jakaś inna turystka w takim samym zakłopotaniu. Po chwili rozejrzenia się pada decyzja: buty won i na bosaka. Pierwsza praktyka otrzymanych na przejściu lekcji chodzenia po wodzie. Były jeszcze strumyki, było zgubienie szlakówki i pójście gdzie indziej, ale przez chwilę, bo nie byłam sama na szlaku. Bez większych przygód jednak dotarłam do Przysłupia Caryńskiego, skąd do Koliby była chwila. Był tu słupek z kierunkami i mapką, spojrzałam, ale kto by się przejmował, skoro mam swoją mapę. Skręciłam na dróżkę i zaczęłam dość ostrą wspinaczkę. Do tego było ślisko i czasem wydawało się, że zaraz polecę w dół, ale obeszło się bez ekscesów. Dotarłam. Do pipantu 983 m. Stąd strzałka, że za 15 minut jest Magura Stuposiańska. Schronisko natomiast jest… w drugą stronę od tego słupka na rozstaju dróg. Czyli całe to zmaganie się o utrzymanie równowagi, zmęczenie i czas poszły na darmo! A ponieważ śpieszno mi, to i Magurę muszę odłożyć na inny raz. Pozostaje się pocieszać zdobytym pipantem i własną kondycją, bo weszłam dość sprawnie. Wracam też szybko, lecz ostrożnie, trzymając się drzew. Udało się bezkolizyjnie trafić do Przysłupia. No i dopiero teraz zauważam, że na słupku jest strzałka na Kolibę, tylko poniżej mego pola wzroku. Teraz już wiem, gdzie mam iść.
Doszłam do schroniska, ale nie wchodzę nawet zapytać, kiedy rajd poszedł. Za dużo czasu straciłam. Wyruszam dalej szutrem. Czeka mnie w drodze przyjemna niespodzianka, gdy sobie uświadamiam: znam to miejsce! W poprzednim roku na rajdzie bieszczadzkim przechodziliśmy tędy, tylko w odwrotnym kierunku. Cieszy mnie to, bo z tamtej wędrówki mało co pamiętałam. Mam jeszcze wątpliwości, czy aby na pewno. „Musi być cerkwisko”. Jest! Czuję się trochę pewniej. Wiem, że będzie zejście z szutru na łączkę, ale przecież jakoś muszę znaleźć drogę, skoro już tu byłam.
Docieram do tego punktu i zaczynam szukać, którędy prowadzi szlak. Jaki szlak? Nie wiem… i nie mam pojęcia, na czym może być oznaczony. Odnajduję jednak tabliczkę, na której znajduje się ostrzeżenie: jeśli ktoś idzie do Nasicznego (a tam właśnie się kieruję), to spotka na drodze rzeczkę, której może nie dać się przekroczyć w bród. Można obejść przez Dwernik. Nadal nie mam kontaktu z rajdem. Nie wiem, jak poszły grupy, ale decyduję się być wierna obranej drodze. Wkraczam na łączkę – tzn. Przełęcz Nasiczańską – ustawiam azymut na jakieś drzewo na przodzie (po co?…), idę. Zaczynają się drzewka, jest strumyk. Widzę z mapy, że trzeba przejść na drugi brzeg, ale tu jest stromo. Szukam zejścia, a jest kolejny strumyk, i kolejny… Sieć strumyków. Który z nich jest tym na mapie? I który jest tą „rzeczką”? Gdzie mam iść?! Azymut, azymut… Kieruję się na wyznaczony punkt, ale i tak muszę jakoś te jary pokonać. Nie zdążyliśmy na przejściu przerobić tej lekcji…
Doszłam do schroniska, ale nie wchodzę nawet zapytać, kiedy rajd poszedł. Za dużo czasu straciłam. Wyruszam dalej szutrem. Czeka mnie w drodze przyjemna niespodzianka, gdy sobie uświadamiam: znam to miejsce! W poprzednim roku na rajdzie bieszczadzkim przechodziliśmy tędy, tylko w odwrotnym kierunku. Cieszy mnie to, bo z tamtej wędrówki mało co pamiętałam. Mam jeszcze wątpliwości, czy aby na pewno. „Musi być cerkwisko”. Jest! Czuję się trochę pewniej. Wiem, że będzie zejście z szutru na łączkę, ale przecież jakoś muszę znaleźć drogę, skoro już tu byłam.
Docieram do tego punktu i zaczynam szukać, którędy prowadzi szlak. Jaki szlak? Nie wiem… i nie mam pojęcia, na czym może być oznaczony. Odnajduję jednak tabliczkę, na której znajduje się ostrzeżenie: jeśli ktoś idzie do Nasicznego (a tam właśnie się kieruję), to spotka na drodze rzeczkę, której może nie dać się przekroczyć w bród. Można obejść przez Dwernik. Nadal nie mam kontaktu z rajdem. Nie wiem, jak poszły grupy, ale decyduję się być wierna obranej drodze. Wkraczam na łączkę – tzn. Przełęcz Nasiczańską – ustawiam azymut na jakieś drzewo na przodzie (po co?…), idę. Zaczynają się drzewka, jest strumyk. Widzę z mapy, że trzeba przejść na drugi brzeg, ale tu jest stromo. Szukam zejścia, a jest kolejny strumyk, i kolejny… Sieć strumyków. Który z nich jest tym na mapie? I który jest tą „rzeczką”? Gdzie mam iść?! Azymut, azymut… Kieruję się na wyznaczony punkt, ale i tak muszę jakoś te jary pokonać. Nie zdążyliśmy na przejściu przerobić tej lekcji…
Czasem jest bardzo stromo. Muszę się wykazać rozsądkiem: jeśli coś sobie zrobię, to ciężko będzie uzyskać pomoc. Nikt nie wie, gdzie dokładnie jestem, zasięgu nie ma. Staję się więc ostrożniejsza. Schodzę powoli tam, gdzie jest łatwiej. Odkrywam, że czasem płytki strumyk płynie dokładnie w tę stronę, co mi trzeba, więc idę dnem jara. Czy tak się robi? Nie wiem. U mnie się sprawdziło. Kilkakrotnie wspinam się od strumyka i znowu wracam w jar. Ciekawa jestem, którędy i jak długo szedł rajd. Mi schodzi sporo czasu. Ale jary uważam za zaliczone eksternistycznie.
Wyszłam ku jakiejś budowli. Tu są ludzie! I duży potok zasługujący na miano rzeczki. Pytam pracowników, czy tędy do Nasicznego. Odpowiedź pozytywna. Pytam znowu, czy przechodził tu jakiś rajd. Znowu pozytywna. Około 1,5 godziny temu. O, to nie jestem aż tak daleko od nich! Zdejmuję buty po raz kolejny tego dnia i przekraczam „wielką wodę”. Wchodzę do Nasicznego, mijam Caritas, potoczek, skręcam w lewo w szuter, przechodzę obok stadniny. Jestem na rozstaju. Mogę iść szutrem, ale to więcej kilometrów. Mogę iść przez las, jakaś ścieżka tu jest. Oczywiste, jaką drogę wybiera „przewodniczka”. Znowu kompas w łapkę i próba z azymutami. I po prostu stronami świata. Znowu woda na drodze, ale do przejścia w butach. Idę kilka kroków dalej... coś tu nie gra. Nie ten kierunek. Wracam na drugą stronę strumyku. Trochę się kręcę. Wreszcie decyduję się, gdzie dalej iść. Cały czas jestem na jakiejś drodze. Idę, idę, idę… Dłuży mi się. A jeśli nie zdążę do Zatwarnicy, gdzie mam się kierować? Nie pamiętałam, że w Messengerze mam informację o miejscu noclegu. Nawet nie sprawdzam. Zasięgu nadal nie ma, a komórka rozładowuje się jak szalona.
W jakimś momencie znowu się trochę gubię, coś mi się nie zgadza z kierunkami ani z terenem. Chyba na siłę próbuję udowodnić sobie, że „to jest to, a tamto jest tamto”. Robię przerwę obiadową, po czym znowu ruszam. Trafiam na szlak, który prowadzi idealnie jak azymut. To może wreszcie za niedługo będę na szutrze! A nim już prosto na Zatwarnicę.
Droga asfaltowa, hurra, udało się! Wejście do Bieszczadzkiego Parku Narodowego? Jakaś tabliczka. Strzałka na… Kolibę 5,4 km?! Chwila moment, gdzie ja jestem? Mapka na słupku… Nasiczne. Po dwóch godzinach wędrowania Z KOMPASEM NA PÓŁNOC ja znowu jestem w Nasicznym. Jak?! Jedną mam teorię: po obiedzie pomyliłam kolory strzałek. Znowu uznałam, że czerwona to tam, gdzie gorąco, a więc na północ wskazuje czarna. Bo inaczej to nie wiem, jak mogłam to zrobić…
Droga asfaltowa, hurra, udało się! Wejście do Bieszczadzkiego Parku Narodowego? Jakaś tabliczka. Strzałka na… Kolibę 5,4 km?! Chwila moment, gdzie ja jestem? Mapka na słupku… Nasiczne. Po dwóch godzinach wędrowania Z KOMPASEM NA PÓŁNOC ja znowu jestem w Nasicznym. Jak?! Jedną mam teorię: po obiedzie pomyliłam kolory strzałek. Znowu uznałam, że czerwona to tam, gdzie gorąco, a więc na północ wskazuje czarna. Bo inaczej to nie wiem, jak mogłam to zrobić…
Bateria w komórce jest już zupełnie słaba, a ja pogubiona. Tą drogą jadą samochody, więc decyduję się na stopa. Staje bus pełen ludzi. Nie powinien mnie zabierać, bo to bus kursowy, ale kierowca nade mną się lituje. Źle wyglądam. Na pytanie „gdzie?” odpowiadam „gdziekolwiek, oby był zasięg”. Śmieją się ze mnie trochę, ale jestem kolejną taką osobą w tym pojeździe. Komórka wreszcie zaczyna łączyć się ze światem. Odnajduję informację, że nocleg jest w Krywem. Cóż, jadę w zupełnie inną stronę… do Wetliny. Niech tak będzie. Najwyżej pójdę stamtąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz