Czwartek wieczór: i znowu nowe
doświadczenie
Wysiadam w Wetlinie przy szlaku na
Przełęcz Orłowicza, skąd można dojść do Krywego, ale droga
długa, ja po doświadczeniu sprzed chwili boję się, że mogę
znowu zabłądzić, a komórka za chwilę zdechnie. Kieruję się co
prawda na szlak, bo nie wiem, co innego mam zrobić. Gdzie, jak szuka
się noclegu? Co potem? Przypominam sobie, że część moich kolegów
z kursu po załamaniu się przejścia pojechało do Wetliny. Może
jeszcze tu są? Dzwonię do jednej z dziewczyn. Nie, nikogo tu już
nie ma, ale koleżanka mówi mi o schronisku PTTK, gdzie mogę się
zatrzymać. Albo jakbym miała iść, to do Zatwarnicy, nie dalej, bo
do Krywego wieczorem iść niebezpiecznie, zwierzęta dzikie są.
Konsultuję się z nią, co lepiej zrobić. Rajd jutro ma wypad na
Smerek, a to przecie jakoś niedaleko. Ostatecznie pada decyzja
najrozsądniejsza: nocuję w Wetlinie, a rano idę na spokojnie na
szczyt, gdzie będę czekała na rajdowiczów.
Przede mną kolejne wyzwanie: dogadać
się z noclegiem. Niby trochę w swoim życiu podróżowałam, ale
zwykle schronienie mam załatwione u kogoś albo z kimś ze
znajomych. Teraz muszę ogarnąć się sama – ale mam rady i
zapewnienie koleżanki, że mogę do niej dzwonić, jakby coś.
Odnalazłam schronisko (było niedaleko od wejścia na szlak),
odnalazłam tam recepcję (to było trudniejsze, bo jest w barze, a
bar w głębi terenów), wykupiłam miejsce i odnalazłam domek. Był
już zamieszkany przez sporą grupkę sympatycznych ludków, bez
problemów dogadaliśmy się. Zajęłam wolne łóżko, podłączyłam
komórkę. Koleżanka już przede mną skontaktowała się z rajdem,
więc tam wiedzieli, że dziś nie przyjdę. Choć nadal miałam
postanowienie dołączenia do grupy kierowanej przez dziewczynę,
napisałam do Przewodnika. Poprosiłam, by w wolnej chwili na
wspólnym noclegu potłumaczył mi azymuty. Oczywiście, zgodził
się.
Co robić dalej? Trzeba by kupić
jedzenie na rano i na drogę, zwłaszcza że jutro 3 maja. Wpierw
jednak ważniejsze: znaleźć kościół. O, bernardyni! Msza św. o
18.00. Świetnie! Idę. Może jeszcze załapię się na majówkę.
Litanii nie było, ale Msza św. jak
najbardziej. I jutro rano też będzie, zdążę przed wyjściem na
Smerek. Moje pragnienie się spełnia: byłam w kościele na Św.
Józefa, będę na NMP Królowej Polski. A nawet więcej, bo i dziś,
w pierwszy czwartek miesiąca, dzień szczególnej modlitwy za
kapłanów. Cieszę się bardzo!
Po kościele wchodzę do „ABC”.
Kolejka przedługa, przez cały sklep, ale cóż – naprawdę
potrzebuję zrobić zakupy. W sumie nie mam gdzie się spieszyć,
tylko zmierzchu się obawiam. Jak się odnajdę na terenie
schroniska? WC w jednym miejscu, prysznic w innym (dobra, tam też
jest wc), bar osobno, domków wiele, a trafić wolę do swojego.
Faktycznie, trochę się męczyłam
wieczorem i chodziłam niekoniecznie najkrótszymi drogami, ale nie
było źle. Kolację zamówiłam w barze, niech będzie coś
ciepłego. Do prysznica doszłam z sąsiadem, więc nie błądziłam.
Współlokatorzy urządzili na parterze naszego domku jakieś granie,
trochę z nimi posiedziałam. Naprawdę sympatyczni ludzie. Potem
spanko… Dziś był naprawdę intensywny dzień, wielu rzeczy się
uczyłam. Nie wszystko się udało, ale jestem w dobrym miejscu.
Piątek rano: zdobywanie Smereka
Noc
była spokojna. Wstaję rano, ogarniam się. Zgodnie
z planem idę do kościoła.
Zwykle
jestem na Mszy św. codziennie i chyba tego nie doceniam. Rutyna,
przyzwyczajenie. Wiem, że to jest wartość największa, że nic
piękniejszego i wspanialszego na tym świecie nie mam – ale w
teorii. Nie czuję tego. Nie muszę oczywiście. W
jednej z piosenek religijnych są słowa „daj mi tylko obecność
swoją czuć”. Śmieszą mnie. „Tylko” czuć Bożą obecność.
Tylko?! Przecież to jest ogromna łaska – a jednocześnie
niekonieczna. Wiara nie polega na czuciu. Jest trwaniem także wtedy,
gdy brakuje poczucia obecności. Jest wiernością wyborowi. Jak
miłość. Pomimo to chciałabym być bardziej świadoma, że
możliwość uczestniczenia w Eucharystii tak często jest darem. I
takie dni jak ten, gdy jestem w kościele wbrew pierwotnym
założeniom, poruszają mnie i przypominają: to jest łaska
niezasłużona.
Po kościele wracam do domku. Zjadam
śniadanko w gronie swoich sąsiadów, po czym żegnamy się,
wymeldowuję się i odchodzę. Trochę szkoda, że nie wymieniłam
się ze współlokatorami kontaktami. A może dobrze. Niektóre osoby
są nam dane tylko na chwilę… Wystarczy jednak filozofowania.
Przede mną długa wspinaczka.
Na początku droga jest nudna, otwarta, a
ja się denerwuję, bo ludzie mnie wyprzedzają. Wg mapy do przełęczy
mam 2 godziny, a przecież idę na ciężko. Choć i tak nie muszę
gnać, bo rajd z Krywego ma o wiele dłuższy dystans do pokonania.
Zaczynają się drzewa, podejście – to już przyjemniej. Wspinam
się we własnym tempie, a jest ono szybsze od tego na mapie.
Docieram do wiaty, krótka przerwa na piciu – i można iść dalej.
Pierwszy cel już niedaleko. Przez chwilę wątpię na rozstaju,
którędy mam iść: jest szlak konny i jakieś strome podejście.
Ktoś tam idzie. Ok, czyli można tędy. Do przodu.
Przełęcz Orłowicza. |
Stanęłam na Przełęczy Orłowicza. Tu
się zbiegają szlaki. Czekać na rajd tu czy samej iść na szczyt?
Nie wiadomo, kiedy będą, więc decyduję się na samodzielne
zdobycie Smereka. Na strzałce jest napisane, że dochodzi się w 20
minut. Myślę sobie, że pewnie o wiele szybciej to zrobię.
Pomyliłam się. Otwarta przestrzeń, mocny wiatr, kamienie na szlaku
– te ostatnie metry nie są lajtowe. Pokonuję je i wychodzę na
górę. Podeszłam pod krzyż, poczytałam tabliczkę, zrobiłam
zdjęcia i pochwaliłam się w internecie, bo tu już nie było
problemów z zasięgiem. Jestem z siebie dumna. Mogę teraz odpocząć.
Jak długo będę czekała na rajd? Nie mam pojęcia.
Burza się zbliża. |
Na górze było tłumnie i mocno wiało.
Próbowałam znaleźć dobre miejsce, by rozłożyć karimatę i może
się zdrzemnąć, ale wybrałam i tak niewygodny „kawałek
podłogi”. Nudziło mi się, a przede mną były jakieś wyższe
skałki. „Pójść czy nie pójść – oto jest pytanie”.
Przecież będę żałowała, że miałam możliwość, a nie
obejrzałam. Poza tym, tam są jakieś krzaki, a krzaki w pewnym
momencie wycieczki potrafią stać się bardzo ważne… Włażę
więc na skałki, rozglądam się, podziwiam, a też szukam
ustronnego kącika. Po załatwieniu pilnych spraw dosiadam się ze
swoją karimatą do jakiegoś turysty, co znalazł w miarę zaciszne
miejsce. Wymieniamy się kilkoma zdaniami, on za niedługo odchodzi
(twierdził, że miał już wychodzić, więc chyba to nie moja
wina). Ja znowu próbuję odpocząć, aż słyszę czyjąś rozmowę:
burza idzie. Faktycznie, pogoda jest niespokojna i ja też taka się
robię. Lepiej się zmyć stąd samodzielnie. Nie wiem, którym
szlakiem przyjdzie rajd, ale może się nie zgubimy. Wracam na
przełęcz i tu czekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz