O mnie

Moje zdjęcie
Grekokatoliczka zamiłowana w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego. Białorusinka uważająca się za mieszkankę Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Doktor teologii moralnej.

18 lip 2019

Moje cuda bieszczadzkie. 8. Samotna wędrówka: kiedyś się spotkamy...


Czwartek wieczór: i znowu nowe doświadczenie
Wysiadam w Wetlinie przy szlaku na Przełęcz Orłowicza, skąd można dojść do Krywego, ale droga długa, ja po doświadczeniu sprzed chwili boję się, że mogę znowu zabłądzić, a komórka za chwilę zdechnie. Kieruję się co prawda na szlak, bo nie wiem, co innego mam zrobić. Gdzie, jak szuka się noclegu? Co potem? Przypominam sobie, że część moich kolegów z kursu po załamaniu się przejścia pojechało do Wetliny. Może jeszcze tu są? Dzwonię do jednej z dziewczyn. Nie, nikogo tu już nie ma, ale koleżanka mówi mi o schronisku PTTK, gdzie mogę się zatrzymać. Albo jakbym miała iść, to do Zatwarnicy, nie dalej, bo do Krywego wieczorem iść niebezpiecznie, zwierzęta dzikie są. Konsultuję się z nią, co lepiej zrobić. Rajd jutro ma wypad na Smerek, a to przecie jakoś niedaleko. Ostatecznie pada decyzja najrozsądniejsza: nocuję w Wetlinie, a rano idę na spokojnie na szczyt, gdzie będę czekała na rajdowiczów.

Przede mną kolejne wyzwanie: dogadać się z noclegiem. Niby trochę w swoim życiu podróżowałam, ale zwykle schronienie mam załatwione u kogoś albo z kimś ze znajomych. Teraz muszę ogarnąć się sama – ale mam rady i zapewnienie koleżanki, że mogę do niej dzwonić, jakby coś. Odnalazłam schronisko (było niedaleko od wejścia na szlak), odnalazłam tam recepcję (to było trudniejsze, bo jest w barze, a bar w głębi terenów), wykupiłam miejsce i odnalazłam domek. Był już zamieszkany przez sporą grupkę sympatycznych ludków, bez problemów dogadaliśmy się. Zajęłam wolne łóżko, podłączyłam komórkę. Koleżanka już przede mną skontaktowała się z rajdem, więc tam wiedzieli, że dziś nie przyjdę. Choć nadal miałam postanowienie dołączenia do grupy kierowanej przez dziewczynę, napisałam do Przewodnika. Poprosiłam, by w wolnej chwili na wspólnym noclegu potłumaczył mi azymuty. Oczywiście, zgodził się.

Co robić dalej? Trzeba by kupić jedzenie na rano i na drogę, zwłaszcza że jutro 3 maja. Wpierw jednak ważniejsze: znaleźć kościół. O, bernardyni! Msza św. o 18.00. Świetnie! Idę. Może jeszcze załapię się na majówkę.
Litanii nie było, ale Msza św. jak najbardziej. I jutro rano też będzie, zdążę przed wyjściem na Smerek. Moje pragnienie się spełnia: byłam w kościele na Św. Józefa, będę na NMP Królowej Polski. A nawet więcej, bo i dziś, w pierwszy czwartek miesiąca, dzień szczególnej modlitwy za kapłanów. Cieszę się bardzo!

Po kościele wchodzę do „ABC”. Kolejka przedługa, przez cały sklep, ale cóż – naprawdę potrzebuję zrobić zakupy. W sumie nie mam gdzie się spieszyć, tylko zmierzchu się obawiam. Jak się odnajdę na terenie schroniska? WC w jednym miejscu, prysznic w innym (dobra, tam też jest wc), bar osobno, domków wiele, a trafić wolę do swojego.
Faktycznie, trochę się męczyłam wieczorem i chodziłam niekoniecznie najkrótszymi drogami, ale nie było źle. Kolację zamówiłam w barze, niech będzie coś ciepłego. Do prysznica doszłam z sąsiadem, więc nie błądziłam. Współlokatorzy urządzili na parterze naszego domku jakieś granie, trochę z nimi posiedziałam. Naprawdę sympatyczni ludzie. Potem spanko… Dziś był naprawdę intensywny dzień, wielu rzeczy się uczyłam. Nie wszystko się udało, ale jestem w dobrym miejscu.

Piątek rano: zdobywanie Smereka
Noc była spokojna. Wstaję rano, ogarniam się. Zgodnie z planem idę do kościoła.
Zwykle jestem na Mszy św. codziennie i chyba tego nie doceniam. Rutyna, przyzwyczajenie. Wiem, że to jest wartość największa, że nic piękniejszego i wspanialszego na tym świecie nie mam – ale w teorii. Nie czuję tego. Nie muszę oczywiście. W jednej z piosenek religijnych są słowa „daj mi tylko obecność swoją czuć”. Śmieszą mnie. „Tylko” czuć Bożą obecność. Tylko?! Przecież to jest ogromna łaska – a jednocześnie niekonieczna. Wiara nie polega na czuciu. Jest trwaniem także wtedy, gdy brakuje poczucia obecności. Jest wiernością wyborowi. Jak miłość. Pomimo to chciałabym być bardziej świadoma, że możliwość uczestniczenia w Eucharystii tak często jest darem. I takie dni jak ten, gdy jestem w kościele wbrew pierwotnym założeniom, poruszają mnie i przypominają: to jest łaska niezasłużona.

Po kościele wracam do domku. Zjadam śniadanko w gronie swoich sąsiadów, po czym żegnamy się, wymeldowuję się i odchodzę. Trochę szkoda, że nie wymieniłam się ze współlokatorami kontaktami. A może dobrze. Niektóre osoby są nam dane tylko na chwilę… Wystarczy jednak filozofowania. Przede mną długa wspinaczka.

Na początku droga jest nudna, otwarta, a ja się denerwuję, bo ludzie mnie wyprzedzają. Wg mapy do przełęczy mam 2 godziny, a przecież idę na ciężko. Choć i tak nie muszę gnać, bo rajd z Krywego ma o wiele dłuższy dystans do pokonania. Zaczynają się drzewa, podejście – to już przyjemniej. Wspinam się we własnym tempie, a jest ono szybsze od tego na mapie. Docieram do wiaty, krótka przerwa na piciu – i można iść dalej. Pierwszy cel już niedaleko. Przez chwilę wątpię na rozstaju, którędy mam iść: jest szlak konny i jakieś strome podejście. Ktoś tam idzie. Ok, czyli można tędy. Do przodu.

Przełęcz Orłowicza.
Stanęłam na Przełęczy Orłowicza. Tu się zbiegają szlaki. Czekać na rajd tu czy samej iść na szczyt? Nie wiadomo, kiedy będą, więc decyduję się na samodzielne zdobycie Smereka. Na strzałce jest napisane, że dochodzi się w 20 minut. Myślę sobie, że pewnie o wiele szybciej to zrobię. Pomyliłam się. Otwarta przestrzeń, mocny wiatr, kamienie na szlaku – te ostatnie metry nie są lajtowe. Pokonuję je i wychodzę na górę. Podeszłam pod krzyż, poczytałam tabliczkę, zrobiłam zdjęcia i pochwaliłam się w internecie, bo tu już nie było problemów z zasięgiem. Jestem z siebie dumna. Mogę teraz odpocząć. Jak długo będę czekała na rajd? Nie mam pojęcia.

Burza się zbliża.
Na górze było tłumnie i mocno wiało. Próbowałam znaleźć dobre miejsce, by rozłożyć karimatę i może się zdrzemnąć, ale wybrałam i tak niewygodny „kawałek podłogi”. Nudziło mi się, a przede mną były jakieś wyższe skałki. „Pójść czy nie pójść – oto jest pytanie”. Przecież będę żałowała, że miałam możliwość, a nie obejrzałam. Poza tym, tam są jakieś krzaki, a krzaki w pewnym momencie wycieczki potrafią stać się bardzo ważne… Włażę więc na skałki, rozglądam się, podziwiam, a też szukam ustronnego kącika. Po załatwieniu pilnych spraw dosiadam się ze swoją karimatą do jakiegoś turysty, co znalazł w miarę zaciszne miejsce. Wymieniamy się kilkoma zdaniami, on za niedługo odchodzi (twierdził, że miał już wychodzić, więc chyba to nie moja wina). Ja znowu próbuję odpocząć, aż słyszę czyjąś rozmowę: burza idzie. Faktycznie, pogoda jest niespokojna i ja też taka się robię. Lepiej się zmyć stąd samodzielnie. Nie wiem, którym szlakiem przyjdzie rajd, ale może się nie zgubimy. Wracam na przełęcz i tu czekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz