Po raz
kolejny Boża Opatrzność mnie zadziwiła, rozwiewając moje
wątpliwości, obdarzając niezwykłymi łaskami, pouczając i
kierując. Gdybym była biskupem, moim zawołaniem byłyby słowa z
Ps 37,5: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie
działał”. Wspierały mnie w trudnym okresie życia i nadal mi
towarzyszą. Widzę, jak się
spełniają, czego jednym z przykładów była moja bieszczadzka
przygoda.
Mój
lęk o kręgosłup okazał się więcej niż bezzasadny. Od powrotu z
gór więcej nie bolał mnie tak mocno, jak przed tym. Tak myślę,
że była to bardziej psychosomatyka. Jestem więc bardzo wdzięczna
ortopedzie, że się nie przejął moimi obawami.
Smutek,
że nieczęsto będę w kościele, też był zbędny. Niedokończone
przejście i nieprzewidziany nocleg w Wetlinie skutkowały tym, że w
trakcie 10 dni wycieczki tylko 2 razy nie byłam na Mszy św., w
sobotę i w poniedziałek. I nie opuściłam żadnej ważnej okazji:
niedziel, pierwszych czwartku, piątku i soboty ani św. Józefa. Pan
Bóg umiał ułożyć mój czas w najlepszy sposób.
Pobyt w
Rzeszowie także był miłą niespodzianką. Wszelakie te „zbiegi
okoliczności”, jak sms Księdza czy nocleg umówiony tylko na 2
noce, złożyły się w najpiękniejszy plan. Najodpowiedniejszy
moment. A poza tym po prostu niezasłużony dar spotkania z
przyjacielem.
Oprócz
tego, Pan Bóg doskonale zna mój charakter. On wiedział, że gdy
zostanę postawiona przed wyborem „odpuścić czy się uprzeć”,
odpowiem sobie wreszcie na pytanie, czy mi zależy. I cieszę się
swoją odpowiedzią. Czuję się silniejsza. Wiem, że mam często
słomiany zapał, i nie wykluczam, że i „góry mi miną”. Bo
może w pewnym momencie będę
musiała wybrać coś innego, coś jeszcze ważniejszego. Nie poddam
się jednak drobnym kryzysom. „Miłość
to wierność wyborowi”, jak śpiewają u Rubika, a góry kocham. W
nich dostrzegam Boży Majestat. W nich ćwiczę siebie. Są dla
mnie najdoskonalszą metaforą życia duchowego.
No i
widziałam lisa!
Boża łaska jest tym większa, bo On pozostał wierny, gdy ja zdradziłam. Nie dotrzymałam postanowień. Zachowałam się źle. Zawiodłam. A On i tak uczynił mnie szczęśliwą, umocnił i utrzymał na dobrej drodze, choć robiłam błędne kroki.
P.S.
Historia,
która zaczęła się na przejściu, niestety nie pozostała bez
skutków. Kilka osób odeszło z kursu. Przewodnik się wycofał z
zaangażowania w rajdy i kurs. Coś się stało i coś pozostało. Podjęłam kilka
rozmów, dyskutowałam z kolegami, pisałam długie teksty… marząc
o pokojowym rozwiązaniu bez odejść. Niestety, nie udało się. Po
prostu kilku bohaterów tej opowieści schodzi ze sceny i nowi
widzowie będą wiedzieć o nich tylko jakieś pogłoski. Pewnie tak
lepiej. W imię spokoju. Przy moich cudach nadal jednak będzie
aureola smutku. Bo ich by nie było, gdyby nie „ci ludzie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz