Opowieść o przejściu i rajdzie bieszczadzkim pisze się powoli... a na razie
podzielę się najświeższymi wrażeniami z kolejnej górskiej
wędrówki -- Wyczerpaka. Jest to prywatna inicjatywa jednego z
fascynatów gór z Krakowa, który po doświadczeniu wyczerpującej
wycieczki z ekipą znajomych stwierdził, że to fajna sprawa: tak
się przejść, by naprawdę poczuć zmęczenie. Zrodził się więc
Wyczerpak, na X edycję którego trafiłam. Oczywiście,
"przypadkiem" i pokładając nadzieję w Opatrzności.
Prehistoria
Po
Bieszczadach weszłam na profil jednego z naszych przewodników i tam
zobaczyłam, iż jest zainteresowany tym
oto wydarzeniem. 70 km, 3500 m metrów przewyższeń, to wszystko
bez przerwy, a zatem z nocnym przejściem. Ha, po kondycyjce kursowej
twierdziłam, że nigdy więcej czegoś takiego (a tam było o wiele
krócej i niżej...). Jeśli jednak mam dostać blachę SKPB, a zatem
czeka na mnie Beskid Niski z nocnymi manewrami, no to trzeba ćwiczyć.
Myśl o Wyczerpaku więc się pojawiła, ale do decyzji musiałam
dojrzeć. Właściwie, od początku byłam pewna, że chcę -- ale
nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Tym bardziej, że żaden znajomy
tam się nie wybierał (tylko ten jeden przewodnik wyrażał
zainteresowanie), a przez swój wzrok obawiałam
się samotnej wędrówki przez noc.
Stanęłam
przed wyborem: stchórzyć albo spróbować. Ostatecznie zdecydowałam
się na Wyczerpak. W końcu lepiej się wycofać w trakcie, niż
żałować, że się wcale nie zaryzykowało... Dodatkowym
czynnikiem, który pomógł podjąć decyzję na "tak",
była perspektywa spotkania z bliskim przyjacielem, bernardynem z
Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie zaczynała się wycieczka. Pocieszałam
się też myślą, że końcówka czerwca jest najlepszym czasem na
takie wędrowanie, bo noce są najkrótsze. Bliżej imprezy natomiast
ważnym powodem, dla którego nie wycofałam się z tego szaleństwa,
było to, że już kupiłam bilet do Krakowa, a zwrot byłby zupełnie
nieopłacalny :D Nie zastanawiałam się już w ostatnich dniach, JAK
ja przejdę. Wypierałam myślenie o wyjeździe, ale spakowałam się,
wsiadłam w busa i dotarłam w piątkowy wieczór do Kalwarii. Dobrze
go spędziłam na krótkiej Adoracji i potem dłuższej gadce z
przyjacielem -- wbrew pierwotnym założeniom, że zaraz po kolacji
trzeba iść spać. Pomimo wszystko udało mi się wstać na Mszę
św. na 6.00, a po śniadaniu przybyć na miejsce zbiórki.
Założenia i rzeczywistość
Wybierając
się na Wyczerpak, nie wiedziałam, czego oczekiwać. Myślałam, że
będzie jakaś większa grupa -- co może, z jednej strony, nieco
bezpieczniejsze, a z drugiej, zbyt anonimowe. Dzień przed z reakcji
na Fb zobaczyłam jednak, że zapowiada się kilkanaście osób.
Miło, kameralnie... ale obco. Znajomy się nie wybrał. No dobra, to
będzie okazja poznać innych. Cały dzień przed nocą.
Ekipa
zebrała się ostatecznie 16-osobowa. Średnia wieku raczej wyższa
od mojego. Chyba wyobrażałam sobie nieco inaczej... ale zresztą,
mało wyobrażałam. Zbyt niepojęta wycieczka dla mnie.
Zasady
zostały określone: mamy wyznaczoną trasę, punkty, cel -- wschód
słońca na Pilsku -- i wolność. Każdy odpowiada za siebie. Kto
idzie szybciej, może oderwać się od grupy, tylko lepiej niech
uprzedzi. Pilnowania tu nie będzie.
Faktycznie
jednak szliśmy na początku dość zgranie, zwłaszcza że wkrótce
po rozpoczęciu drogi zgubiliśmy się nieco. Zaczęło się więc
odpalanie różnych map (Google, mapyturystyczne, aplikacje...) na
różnych telefonach i szukanie szlaku. Było zabawnie i skutecznie,
odnaleźliśmy się. Było jeszcze trochę takich sytuacji
niepewności, które dodatkowo jeszcze dodają smaczka przygodzie.
Do
pierwszego postoju, Schroniska
pod Leskowcem, dotarliśmy razem i razem stamtąd wyruszyliśmy, a
więc pomimo wolności i indywidualności, nie było zostawiania
swoich. Tak samo gdy z jedną dziewczyną zagadałyśmy się i
skręciłyśmy nie tam, gdzie trzeba, to nie tylko poproszono
jadących w tamtą stronę rowerzystów o poinformowanie nas, ale
jeszcze się okazało, że parę osób (w tym organizator) na nas
czeka. Piękne to świadectwo relacji, jakie mają być w górach.
IMHO.
A propos relacji
Moje
nadzieje na nowe znajomości spełniły się z nawiązką. Choć nie
zdążyłam bliżej poznać wszystkich, ale te kilka osób, z którymi
rozmawiałam dłużej, zachwyciły mnie. Odważne, szczere,
przyjazne. Organizator, który w górach się zakochał niecałe 10
lat temu -- ale teraz bywa w nich nawet 2 razy w tygodniu. Dwie
dziewczyny, z którymi dzielimy jeden los uczestniczek kursu
przewodnickiego. Z jedną z nich poza tym mamy już piękny plan na
utworzenie monarchii, ale o tym na razie SZA! No i mój
wyczerpakowy Anioł Stróż, na przykładzie którego po raz kolejny
zostałam upomniana za szufladkowanie...
...bo
zauważyłam go już na samym początku, na miejscu zbiórki
(zresztą, wtrącił się w moją rozmowę z przyjacielem), i wtedy
stwierdziłam, że wygląda sympatycznie. Ale za jakiś czas,
przysłuchując się jego rozmowie z kolegą (akurat szli za mną),
oceniłam dość niechlubnie: jakiś cwaniak, którego chyba nie mam
ochoty poznawać. W którymś momencie jednak mnie zagadnął, a że
był na swoje nieszczęście dość cierpliwym słuchaczem -- a ja
byłam sobą -- dowiedział się o moich obawach co do nocnego
przejścia. Nie wiedział, czym to dla niego się skończy...
Odkrywanie możliwości i ograniczeń
Wyczerpak
jest świetną okazją, by się przekonać, na co człowieka stać. Z
zaskoczeniem zauważyłam, że plecak mi nie ciąży wcale. Nie wiem,
jest to skutek chodzenia na ciężko na przejściu bieszczadzkim, czy
umiejętnego ułożenia rzeczy, czy oszczędzanie na ich ilości, ale
było w porządku. Nie potrzebowałam za dużo picia pomimo gorąca
(choć może to mój błąd) ani jedzenia. Potrafiłam dość szybko
iść po płaskim. I na podejściach... początkowo. A potem się
okazało, że nie wyrabiam. Niefajne to uczucie, gdy w sumie nic nie
boli (albo boli coś innego i da się to wytrzymać), a po prostu nie
ma sił iść dalej w górę. I człowiek tylko marzy, by wreszcie
pojawiło się wypłaszczenie. Na nim to można i 6 km/h, jakby
trzeba było! Ale tu, na podejściu, sorry, ale muszę stanąć,
odpocząć, potem może zrobię jeszcze kilka kroków... Wkurzające,
bo przecież wiem, że potrafię! Acz nie. Za szybko szłam na
początku, nie rozłożyłam sił. Ekipa rozdzieliła się na
kilkuosobową grupę przodującą i pozostałą większą i dłuższą,
rozciągniętą. I oto pierwsi będą ostatnimi -- ja, wpierw
zadziwiająca innych swoją werwą, zostałam na szarym końcu.
Pod skrzydłami Anioła
Pomimo
doświadczenia własnej słabości z Chaty Elektryków zdecydowałam
wyjść wcześniej, razem z grupą przodującą. Miałam ku temu
kilka powodów, m.in. chęć wyjścia, póki jeszcze jest
przynajmniej szarówka. Poza tym obawiałam się, że pozostali będą
się ciągnąć, a ja jednak wciąż miałam siły iść trochę
szybciej. No i po prostu nie chciałam zostawać dłużej, skoro już
byłam gotowa do dalszej wędrówki. Była jeszcze jedna przyczyna.
Człowiek, który najwięcej wiedział o moich obawach, należał do
grupy przodującej. Tak, właśnie ten "cwaniak". I
dlaczegoś stwierdziłam, że może mi pomoże. A oprócz wszystkiego
wiedziałam, że jak nie dam sobie rady, to po prostu zaczekam gdzieś
na trasie na pozostałych.
Początkowo
było całkiem fajnie, nie było podejść, więc się wyrabiałam. A
"cwaniak" rozświetlał mi drogę swoją bardzo dobrą
latarką (moja była średniawa, a przynajmniej baterie).
Szła
nas na przodzie piątka i tak było aż do Korbielowa. A potem
zaczęło się podejście, na którym znowu kompletnie przestałam
wyrabiać. Czy powinnam była zawrócić i zaczekać na pozostałych
we wsi albo po prostu stanąć w miejscu? Może... Zamiast tego dalej
uparcie, ale strasznie powoli się wspinałam, a "cwaniak"
naprawdę okazał się Aniołem Stróżem. Kiedy pozostała trójka
poszła swoim tempem do przodu w górę, on został ze mną,
prowadził, wspierał rozmową i dobrym słowem -- i tak już do Hali
Mizowej.
W
pewnym momencie zabłądziliśmy trochę, gdy trzeba było zmienić
szlaki. Akurat wtedy, na niepewnym rozstaju dróg, spotkaliśmy
jednego z naszych kolegów, który stanowczo wyprzedził grupę
spokojniejszą i leciał do przodu. Gwiazda błyszczała nad
godziną naszego spotkania! Dalej szliśmy kawałek razem, aż znowu
z mego powodu my z Aniołem zostaliśmy trochę z tyłu.
Jakoś
ok. 2 w nocy dopadł mnie totalny kryzys. Już nie tylko podejścia
mi się nie dawały, ale i po płaskim iść brakowało sił. Byłam
zmęczona i pomimo że o dziwo nie przysypiałam w
drodze, widziałam średnio (choć miałam już wymienione
baterie i było lepiej). Wlokłam się, inaczej tego nie nazwać,
jednak cały czas do przodu. W którymś momencie Anioł powiedział,
że już widać schronisko. Na naszym poziomie! Nie mogłam w to
uwierzyć: przecież miało być długie podejście, a to już? Tak,
okazało się, że już.
Na
ławeczce na terenach schroniska zobaczyliśmy tego kolegę, co nas
wyprzedził. Było już po 3, więc zdecydowaliśmy, że nie
wchodzimy wewnątrz, tylko od razu idziemy na Pilsko. Do wschodu,
który przecież był naszym założeniem finalnym, była jeszcze
ponad godzina, więc miałam nadzieję, że jakoś się doczołgam.
Wyruszyliśmy więc. Tu już panowie mnie poważnie wyprzedzili i w
którymś momencie zniknęli z oczu. Droga jednak była jedna, już
się robiła szarówka, więc niby powinnam dać sobie radę. Ja to
jednak ja, więc udało mi się zejść ze ścieżki... ale, modląc
się, znalazłam się. Szłam dalej w górę, pilnując już ścieżki
bardzo uważnie, ale z ciągłym zwątpieniem "a może to jest
jakaś inna droga?" Poczucie orientacji mnie zawodziło, GPS-u
włączać nie chciałam, więc stwierdziłam, że najwyżej obejrzę
wschód z jakiejś innej górki. Miałam wciąż jednak nadzieję, że
dobrze idę, bo nic wyższego dookoła nie było.
Mam brąz!
Dochodząc
do szczytu, zobaczyłam tabliczkę z jakimiś dwoma słowami. Nie
potrafiłam jeszcze rozczytać i z rozczarowaniem pomyślałam, że
jednak pomyliłam drogę i to jest nazwa jakiejś innej góry
(nieznajomość topografii się kłania). Ciekawą miała nazwę
"Granica państwa". Gdy już ją widziałam, krzyknęli do
mnie koledzy. Z zaskoczeniem dowiedziałam się, że jestem trzecią
osobą z naszej całej grupy, która doszła na Pilsko przed wschodem
słońca. I tylko nasza trójka go zobaczyła!
Grupa
przodująca zbyt wcześnie przyszła do schroniska, zdrzemnęła
się... Pozostali doszli tam trochę później, i też nie wszyscy
zechcieli się wspinać. I tak ja z całymi swoimi brakami i
niedomaganiami ukończyłam cały Wyczerpak -- 70 km, 3500 m podejść,
20 godzin, wschód na Pilsku -- jako trzecia. Wiem, że nie
zrobiłabym tego, gdyby nie "cwaniak", mój Anioł
Stróż, podróżnik
i bloger Grzegorz Rybka. Dzięki! I chwała Bożej Opatrzności,
której nie mogę przestać podziwiać za Jej drogi!
Pilsko. Zaraz po wschodzie słońca. Fot. Grzegorz Rybka. |
Ładne podejście do DROGI 😇
OdpowiedzUsuńPrzygotowanie do Camino :)
UsuńWiesz, dlaczego pod koniec przyspieszyłem? Wiedziałem, że na szczyt prowadzi tylko jedna droga, a zauważyłem, że idąc sama idziesz szybciej :)
OdpowiedzUsuńA goniąc kogoś -- jeszcze szybciej ;) Wcale nie mam Ci tego za złe. Zresztą, ten samotny kawałek też mi był potrzebny.
Usuń