O mnie

Moje zdjęcie
Grekokatoliczka zamiłowana w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego. Białorusinka uważająca się za mieszkankę Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Doktor teologii moralnej.

2 lip 2019

Relacja z Wyczerpaka


Opowieść o przejściu i rajdzie bieszczadzkim pisze się powoli... a na razie podzielę się najświeższymi wrażeniami z kolejnej górskiej wędrówki -- Wyczerpaka. Jest to prywatna inicjatywa jednego z fascynatów gór z Krakowa, który po doświadczeniu wyczerpującej wycieczki z ekipą znajomych stwierdził, że to fajna sprawa: tak się przejść, by naprawdę poczuć zmęczenie. Zrodził się więc Wyczerpak, na X edycję którego trafiłam. Oczywiście, "przypadkiem" i pokładając nadzieję w Opatrzności.

Prehistoria
Po Bieszczadach weszłam na profil jednego z naszych przewodników i tam zobaczyłam, iż jest zainteresowany tym oto wydarzeniem. 70 km, 3500 m metrów przewyższeń, to wszystko bez przerwy, a zatem z nocnym przejściem. Ha, po kondycyjce kursowej twierdziłam, że nigdy więcej czegoś takiego (a tam było o wiele krócej i niżej...). Jeśli jednak mam dostać blachę SKPB, a zatem czeka na mnie Beskid Niski z nocnymi manewrami, no to trzeba ćwiczyć. Myśl o Wyczerpaku więc się pojawiła, ale do decyzji musiałam dojrzeć. Właściwie, od początku byłam pewna, że chcę -- ale nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Tym bardziej, że żaden znajomy tam się nie wybierał (tylko ten jeden przewodnik wyrażał zainteresowanie), a przez swój wzrok obawiałam się samotnej wędrówki przez noc.
Stanęłam przed wyborem: stchórzyć albo spróbować. Ostatecznie zdecydowałam się na Wyczerpak. W końcu lepiej się wycofać w trakcie, niż żałować, że się wcale nie zaryzykowało... Dodatkowym czynnikiem, który pomógł podjąć decyzję na "tak", była perspektywa spotkania z bliskim przyjacielem, bernardynem z Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie zaczynała się wycieczka. Pocieszałam się też myślą, że końcówka czerwca jest najlepszym czasem na takie wędrowanie, bo noce są najkrótsze. Bliżej imprezy natomiast ważnym powodem, dla którego nie wycofałam się z tego szaleństwa, było to, że już kupiłam bilet do Krakowa, a zwrot byłby zupełnie nieopłacalny :D Nie zastanawiałam się już w ostatnich dniach, JAK ja przejdę. Wypierałam myślenie o wyjeździe, ale spakowałam się, wsiadłam w busa i dotarłam w piątkowy wieczór do Kalwarii. Dobrze go spędziłam na krótkiej Adoracji i potem dłuższej gadce z przyjacielem -- wbrew pierwotnym założeniom, że zaraz po kolacji trzeba iść spać. Pomimo wszystko udało mi się wstać na Mszę św. na 6.00, a po śniadaniu przybyć na miejsce zbiórki.

Założenia i rzeczywistość
Wybierając się na Wyczerpak, nie wiedziałam, czego oczekiwać. Myślałam, że będzie jakaś większa grupa -- co może, z jednej strony, nieco bezpieczniejsze, a z drugiej, zbyt anonimowe. Dzień przed z reakcji na Fb zobaczyłam jednak, że zapowiada się kilkanaście osób. Miło, kameralnie... ale obco. Znajomy się nie wybrał. No dobra, to będzie okazja poznać innych. Cały dzień przed nocą.
Ekipa zebrała się ostatecznie 16-osobowa. Średnia wieku raczej wyższa od mojego. Chyba wyobrażałam sobie nieco inaczej... ale zresztą, mało wyobrażałam. Zbyt niepojęta wycieczka dla mnie.
Zasady zostały określone: mamy wyznaczoną trasę, punkty, cel -- wschód słońca na Pilsku -- i wolność. Każdy odpowiada za siebie. Kto idzie szybciej, może oderwać się od grupy, tylko lepiej niech uprzedzi. Pilnowania tu nie będzie.
Faktycznie jednak szliśmy na początku dość zgranie, zwłaszcza że wkrótce po rozpoczęciu drogi zgubiliśmy się nieco. Zaczęło się więc odpalanie różnych map (Google, mapyturystyczne, aplikacje...) na różnych telefonach i szukanie szlaku. Było zabawnie i skutecznie, odnaleźliśmy się. Było jeszcze trochę takich sytuacji niepewności, które dodatkowo jeszcze dodają smaczka przygodzie.
Do pierwszego postoju, Schroniska pod Leskowcem, dotarliśmy razem i razem stamtąd wyruszyliśmy, a więc pomimo wolności i indywidualności, nie było zostawiania swoich. Tak samo gdy z jedną dziewczyną zagadałyśmy się i skręciłyśmy nie tam, gdzie trzeba, to nie tylko poproszono jadących w tamtą stronę rowerzystów o poinformowanie nas, ale jeszcze się okazało, że parę osób (w tym organizator) na nas czeka. Piękne to świadectwo relacji, jakie mają być w górach. IMHO.

A propos relacji
Moje nadzieje na nowe znajomości spełniły się z nawiązką. Choć nie zdążyłam bliżej poznać wszystkich, ale te kilka osób, z którymi rozmawiałam dłużej, zachwyciły mnie. Odważne, szczere, przyjazne. Organizator, który w górach się zakochał niecałe 10 lat temu -- ale teraz bywa w nich nawet 2 razy w tygodniu. Dwie dziewczyny, z którymi dzielimy jeden los uczestniczek kursu przewodnickiego. Z jedną z nich poza tym mamy już piękny plan na utworzenie monarchii, ale o tym na razie SZA! No i mój wyczerpakowy Anioł Stróż, na przykładzie którego po raz kolejny zostałam upomniana za szufladkowanie...
...bo zauważyłam go już na samym początku, na miejscu zbiórki (zresztą, wtrącił się w moją rozmowę z przyjacielem), i wtedy stwierdziłam, że wygląda sympatycznie. Ale za jakiś czas, przysłuchując się jego rozmowie z kolegą (akurat szli za mną), oceniłam dość niechlubnie: jakiś cwaniak, którego chyba nie mam ochoty poznawać. W którymś momencie jednak mnie zagadnął, a że był na swoje nieszczęście dość cierpliwym słuchaczem -- a ja byłam sobą -- dowiedział się o moich obawach co do nocnego przejścia. Nie wiedział, czym to dla niego się skończy...

Odkrywanie możliwości i ograniczeń
Wyczerpak jest świetną okazją, by się przekonać, na co człowieka stać. Z zaskoczeniem zauważyłam, że plecak mi nie ciąży wcale. Nie wiem, jest to skutek chodzenia na ciężko na przejściu bieszczadzkim, czy umiejętnego ułożenia rzeczy, czy oszczędzanie na ich ilości, ale było w porządku. Nie potrzebowałam za dużo picia pomimo gorąca (choć może to mój błąd) ani jedzenia. Potrafiłam dość szybko iść po płaskim. I na podejściach... początkowo. A potem się okazało, że nie wyrabiam. Niefajne to uczucie, gdy w sumie nic nie boli (albo boli coś innego i da się to wytrzymać), a po prostu nie ma sił iść dalej w górę. I człowiek tylko marzy, by wreszcie pojawiło się wypłaszczenie. Na nim to można i 6 km/h, jakby trzeba było! Ale tu, na podejściu, sorry, ale muszę stanąć, odpocząć, potem może zrobię jeszcze kilka kroków... Wkurzające, bo przecież wiem, że potrafię! Acz nie. Za szybko szłam na początku, nie rozłożyłam sił. Ekipa rozdzieliła się na kilkuosobową grupę przodującą i pozostałą większą i dłuższą, rozciągniętą. I oto pierwsi będą ostatnimi -- ja, wpierw zadziwiająca innych swoją werwą, zostałam na szarym końcu.

Pod skrzydłami Anioła
Pomimo doświadczenia własnej słabości z Chaty Elektryków zdecydowałam wyjść wcześniej, razem z grupą przodującą. Miałam ku temu kilka powodów, m.in. chęć wyjścia, póki jeszcze jest przynajmniej szarówka. Poza tym obawiałam się, że pozostali będą się ciągnąć, a ja jednak wciąż miałam siły iść trochę szybciej. No i po prostu nie chciałam zostawać dłużej, skoro już byłam gotowa do dalszej wędrówki. Była jeszcze jedna przyczyna. Człowiek, który najwięcej wiedział o moich obawach, należał do grupy przodującej. Tak, właśnie ten "cwaniak". I dlaczegoś stwierdziłam, że może mi pomoże. A oprócz wszystkiego wiedziałam, że jak nie dam sobie rady, to po prostu zaczekam gdzieś na trasie na pozostałych.
Początkowo było całkiem fajnie, nie było podejść, więc się wyrabiałam. A "cwaniak" rozświetlał mi drogę swoją bardzo dobrą latarką (moja była średniawa, a przynajmniej baterie).
Szła nas na przodzie piątka i tak było aż do Korbielowa. A potem zaczęło się podejście, na którym znowu kompletnie przestałam wyrabiać. Czy powinnam była zawrócić i zaczekać na pozostałych we wsi albo po prostu stanąć w miejscu? Może... Zamiast tego dalej uparcie, ale strasznie powoli się wspinałam, a "cwaniak" naprawdę okazał się Aniołem Stróżem. Kiedy pozostała trójka poszła swoim tempem do przodu w górę, on został ze mną, prowadził, wspierał rozmową i dobrym słowem -- i tak już do Hali Mizowej.
W pewnym momencie zabłądziliśmy trochę, gdy trzeba było zmienić szlaki. Akurat wtedy, na niepewnym rozstaju dróg, spotkaliśmy jednego z naszych kolegów, który stanowczo wyprzedził grupę spokojniejszą i leciał do przodu. Gwiazda błyszczała nad godziną naszego spotkania! Dalej szliśmy kawałek razem, aż znowu z mego powodu my z Aniołem zostaliśmy trochę z tyłu.
Jakoś ok. 2 w nocy dopadł mnie totalny kryzys. Już nie tylko podejścia mi się nie dawały, ale i po płaskim iść brakowało sił. Byłam zmęczona i pomimo że o dziwo nie przysypiałam w drodze, widziałam średnio (choć miałam już wymienione baterie i było lepiej). Wlokłam się, inaczej tego nie nazwać, jednak cały czas do przodu. W którymś momencie Anioł powiedział, że już widać schronisko. Na naszym poziomie! Nie mogłam w to uwierzyć: przecież miało być długie podejście, a to już? Tak, okazało się, że już.
Na ławeczce na terenach schroniska zobaczyliśmy tego kolegę, co nas wyprzedził. Było już po 3, więc zdecydowaliśmy, że nie wchodzimy wewnątrz, tylko od razu idziemy na Pilsko. Do wschodu, który przecież był naszym założeniem finalnym, była jeszcze ponad godzina, więc miałam nadzieję, że jakoś się doczołgam. Wyruszyliśmy więc. Tu już panowie mnie poważnie wyprzedzili i w którymś momencie zniknęli z oczu. Droga jednak była jedna, już się robiła szarówka, więc niby powinnam dać sobie radę. Ja to jednak ja, więc udało mi się zejść ze ścieżki... ale, modląc się, znalazłam się. Szłam dalej w górę, pilnując już ścieżki bardzo uważnie, ale z ciągłym zwątpieniem "a może to jest jakaś inna droga?" Poczucie orientacji mnie zawodziło, GPS-u włączać nie chciałam, więc stwierdziłam, że najwyżej obejrzę wschód z jakiejś innej górki. Miałam wciąż jednak nadzieję, że dobrze idę, bo nic wyższego dookoła nie było.

Mam brąz!
Dochodząc do szczytu, zobaczyłam tabliczkę z jakimiś dwoma słowami. Nie potrafiłam jeszcze rozczytać i z rozczarowaniem pomyślałam, że jednak pomyliłam drogę i to jest nazwa jakiejś innej góry (nieznajomość topografii się kłania). Ciekawą miała nazwę "Granica państwa". Gdy już ją widziałam, krzyknęli do mnie koledzy. Z zaskoczeniem dowiedziałam się, że jestem trzecią osobą z naszej całej grupy, która doszła na Pilsko przed wschodem słońca. I tylko nasza trójka go zobaczyła!
Grupa przodująca zbyt wcześnie przyszła do schroniska, zdrzemnęła się... Pozostali doszli tam trochę później, i też nie wszyscy zechcieli się wspinać. I tak ja z całymi swoimi brakami i niedomaganiami ukończyłam cały Wyczerpak -- 70 km, 3500 m podejść, 20 godzin, wschód na Pilsku -- jako trzecia. Wiem, że nie zrobiłabym tego, gdyby nie "cwaniak", mój Anioł Stróż, podróżnik i bloger Grzegorz Rybka. Dzięki! I chwała Bożej Opatrzności, której nie mogę przestać podziwiać za Jej drogi!


Pilsko. Zaraz po wschodzie słońca.
Fot. Grzegorz Rybka.

4 komentarze:

  1. Ładne podejście do DROGI 😇

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, dlaczego pod koniec przyspieszyłem? Wiedziałem, że na szczyt prowadzi tylko jedna droga, a zauważyłem, że idąc sama idziesz szybciej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A goniąc kogoś -- jeszcze szybciej ;) Wcale nie mam Ci tego za złe. Zresztą, ten samotny kawałek też mi był potrzebny.

      Usuń